Bitwa pod Lisowem 13.01.1945 r.
Rankiem 12 stycznia 1945 z przyczółka sandomierskiego rozpoczęła się wielka ofensywa armii radzieckiej. Wojska I Frontu Ukraińskiego przełamały silnie umocnione pozycje niemieckie na linii frontu i nacierały na zachód. Około godziny 16:00 wprowadzone zostały do walki wojska 4 Armii Pancernej dowodzonej przez Dimitra Leluszenkę. Lisów znalazł się w pasie natarcia 10 Korpusu Pancernego, który został wprowadzony w wyłom frontu w rejonie Raków – Szydłów i po wyprzedzeniu piechoty rozwijał natarcie w kierunku Maleszowa – Dębska Wola – Chęciny. Jego głównym celem było zdobycie Maleszowej, Górek, Lisowa, Chałupek, Morawicy oraz opanowanie ważnego węzła drogowego w Chęcinach. Cel ten miał być osiągnięty w ciągu doby od rozpoczęcia natarcia.
Rankiem 13 stycznia brygady pancerne wchodzące w skład 10 Korpusu Pancernego nawiązały kontakt z niemieckimi odwodami pancernymi. Około 5:30 63 brygada będąca w rejonie Maleszowej została zaatakowana przez grupę 20 czołgów i dział samobieżnych wspieranych piechotą. Ciężkie walki trwały do godzin popołudniowych i około godziny 16:30 63 brygada pancerna wyparta została z rejonu Maleszowej. 61 brygada pancerna przy podejściu w rejon Gumienice – Maleszowa – Brody napotkała silny opór nieprzyjaciela. Dowódca otrzymał rozkaz nie angażowania się w walki i kontynuowania natarcia w kierunku na Piotrkowice – Lisów – Zalesie w celu realizacji postawionego zadania. Rankiem 13 stycznia 61 brygada pancerna, wyposażona w około 50 czołgów typu T 34, z marszu wdarła się do Lisowa. Nieprzyjaciel został kompletnie zaskoczony pojawieniem się czołgów wroga. Jednostka, która akurat odpoczywała w Lisowie została rozgromiona, niemieccy żołnierze uciekali w popłochu porzucając wiele samochodów. Czołgiści zdobyli 2 działa i wzięli do niewoli około 40 żołnierzy, wśród nich był dowódca 148 Pułku Artylerii z 168 Dywizji Piechoty.
Sytuacja 10 korpusu pancernego stała się bardzo trudna. Jego siły zostały rozbite na 3 części odcięte od siebie przez nieprzyjaciela. Z prawej strony 10 korpusu walkę prowadził 6 Korpus Zmechanizowany Gwardii tocząc zacięte walki w rejonie Skrzelczyc i Szczecna. Niemcy rzucili na tym odcinku do walki 2 Pułk Pancerny z 16 Dywizji Pancernej wyposażony w 57 czołgów typu Pantera. Z lewej strony nacierał natomiast 6 Korpus Pancerny z 3 Armii Pancernej walcząc w rejonie Chmielnika. 10 korpus był najdalej wysunięty na zachód i nie miał bezpośredniej ochrony od swoich sąsiadów. Głównym celem stało się uniemożliwienie połączenia się dwóch niemieckich dywizji pancernych – 16 nacierającej z północy od strony Radomic oraz 17 atakującej z południa od strony Chmielnika. Według radzieckich dowódców główny ciężar walk związanych z rozdzieleniem 16 i 17 dywizji powinna wziąć na siebie 61 Brygada Pancerna zlokalizowana w okolicach Lisowa. Tak też się stało i Lisów stał się strategicznym miejscem a broniąca go brygada otrzymała rozkaz – „Z Lisowa ani kroku w tył..!!”.
13 stycznia około 9:30 po silnej nawale artyleryjskiej, prowadzonej przez 10 lufowe moździerze Nebelwerfer, Niemcy uderzyli na Lisów. Od strony Zaborza w sile 15 czołgów i do batalionu piechoty, od zachodu w sile 9 czołgów i do dwóch kompanii piechoty oraz od strony Piotrkowic w sile 15 czołgów i do batalionu piechoty. Z rejonu miejscowości Brody na Lisów nacierały czołgi typu tygrys z 424 Batalionu Czołgów Ciężkich. Wśród nich czołgi Tygrys II zwane Tygrysami Królewskimi. Były to największe i najcięższe czołgi, jakie używane były podczas drugiej wojny światowej. Atak tygrysów na Lisów nie przebiegał pomyślnie, gdyż z uwagi na swoją masę ok. 70 ton, czołgi grzęzły w podmokłym terenie. Oddziały radzieckie spodziewając się niemieckiego natarcia przygotowały się do obrony Lisowa. Ich czołgi zajęły dogodne pozycje do przygotowania zasadzki wykorzystując zabudowania oraz ukształtowanie terenu. Czołgi walczyły na bardzo małych dystansach manewrując pomiędzy płonącymi zabudowaniami wsi. Pomimo zaciętych ataków wojsk niemieckich i prowadzonemu ostrzałowi artyleryjskiego Niemcy nie mogli zdobyć Lisowa. Ponawiali próby zdobycia nacierając z różnych kierunków. Pomimo 12 kontrataków Lisów nie został zdobyty. Około godziny 20:00 nieprzyjaciel zaprzestał ataków.
W bitwie o Lisów Niemcy stracili około 20 pojazdów. 61 brygada straciła bezpowrotnie 4 czołgi T 34 natomiast 10 czołgów tego typu zostało uszkodzonych. Zginęło 17 żołnierzy radzieckich. O zaciętości bitwy może świadczyć fakt, iż po stronie radzieckiej zginął dowódca 61 Brygady Pancernej pułkownik Nikołaj Grigoriewicz Żukow natomiast po stronie niemieckiej dowódca 424 batalionu czołgów ciężkich major Saemisch. Żołnierze radzieccy pochowani są na cmentarzu parafialnym w Lisowie, pułkownik Żukow został pochowany we Lwowie.
Pamiątką po bitwie są 3 krzyże przydrożne zlokalizowane w Lisowie wykonane z luf od radzieckich czołgów T- 34 kaliber 85.
Tak bój o Lisów zapamiętał jej uczestnik Misza Pobiediński, dowódca plutonu czołgów:
„(…)O świcie pluton z dużą prędkością wjechał do Lisowa. Czołg dowódcy minął wąwóz, pozostawiając za sobą biały kamienny kościół na wzgórzu i dom w centrum wsi. Ja z porucznikiem Władimirem Markowem siedzieliśmy na przednim pancerzu czołgu i nagle ujrzeliśmy kolumnę niemieckich samochodów z armatami. Na poboczach drogi siedzieli przysypiając niemieccy żołnierze, grzejąc się przy ogniu. Hałas maszyn nie robił na nich żadnego wrażenia. Z całą pewnością sądzili, że to ich czołgi…. Długa seria z automatu wyrwała Niemców ze snu. Dwaj upadli, reszta rozproszyła się po domach. Nasze czołgi staranowały niemiecką kolumnę na drodze, która została całkowicie zniszczona. Lisów był w naszych rękach. Trzydzieści minut było cicho, a następnie Niemcy otworzyli ciężki ogień z moździerzy i artylerii. Wokół wybuchały pociski wzniecając pożary zabudowań. Słyszeliśmy przeraźliwe krzyki kobiet i dzieci biegających wokół płonących domów. Nagle rozległ się krzyk:- Uwaga, niemieckie czołgi!.(…) Pierwszy pojawił się na szczycie wzgórza "Tygrys" mierząc w naszą stronę długą lufą swej 88-mm armaty z charakterystycznym hamulcem wylotowym. Siedemnaście tygrysów zaatakowało flankę, gdzie znajdowały się pojazdy z mojego plutonu i czołgi Kuzniecowa, Abuzgalieva i Labuza. (…) Za „Tygrysami" poruszały się transportery opancerzone z grenadierami. Wyskakiwali z transporterów, rozstawiając się w tyralierę. Markow rozkazał, aby do ostatniej chwili nie ujawniać swoich pozycji. W przypadku przełamania obrony przez grenadierów, dowódcy, mechanicy, ładowniczy i radiotelegrafiści z fizylierami wykorzystując broń wymontowaną z czołgów i granaty, będą odpierać ataki piechoty. Strzelcy i ładowniczy pozostaną w swoich pojazdach. Dwa "Tygrysy" zjechały ze wzniesienia, skierowały się do położonego naprzeciw nich wzgórza, na szczycie którego za płonącym domem ukrywał się czołg porucznika Labuza. Sto metrów zostało do przodu tygrysa, kiedy Markow wskoczył na pancerz "Trzydziestki-czwórki" i krzyknął do otwartego luku strzelcy Anatolia Borzenkova:- Teraz! Podstawił bok. Ognia! Radio operator-strzelec Sasza Wostriecow zastąpił rannego ładowniczego. Pocisk został już załadowany. Borzienkov wycelował, nacisnął spust i nie mógł uwierzyć własnym oczom: trafił w lufę, dokładnie w hamulec wylotowy "tygrysa". Kilka minut później usłyszałem w słuchawkach radosny głos porucznikiem Abuzgalieva: - Ja - "brąz", Ja - "brąz". Spaliłem Tygrysa! Tymczasem osiem Tygrysów w szyku podkowy zbliżało się mojego plutonu. Strzelec Tichon Agafonov, znany czołgowy snajper, zamarł przy celowniku, krzyknął, jakby wróg mógł go usłyszeć: "Och, ty draniu! Nie widzisz mnie, podstawiasz bok – zaraz Cię walnę !! " Pocisk Tichona trafił w cel. Tygrys drgnął - lufa opadła, opierając hamulec wylotowy na pokrytej śniegiem ziemi. Spod wieży zaczęły się wydobywać niebiesko-białe płomienie. Pancerne bestie z czarno-białym krzyżem na wieży, posuwały się w naszą stronę. Pomimo dużego doświadczenia w boju Agafonov był zdenerwowany. Co musiał wtedy czuć Wołodia Anfalow, który w tym dniu po raz pierwszy wziął udział w bitwie pancernej i ledwo uciekł z jego czołgu dowódca Trofimov, podpalony przez pociski wroga. Po tym jak Wołodia wyskoczył z ognia, z opaloną twarzą i osmalonymi włosami i rękami pokrytymi pęcherzami, zapytałem go czy zastąpi mojego rannego strzelca, on postąpił zgodnie z niepisanym prawem czołgistów: mógł iść do punktu medycznego, miał wszelkie do tego prawo, ale dołączył do mojej załogi i nadal walczył... Wyglądam z luku wieży. Masa stali "Tygrysa" kręci się w jednym miejscu - z jego prawej strony, grzechot, spadła na ziemię szeroka gąsienica. Pozostawiając po pierwszym ataku, ponad 10 zniszczonych i spalonych czołgów, Niemcy wycofali się, osłaniając się ogniem. Niemiecka piechota wycofała się na zachód. Na popielatym śniegu ciemniało wiele ciał zabitych wrogów. Straty były i u nas. Pocisk przebił wieżę czołgu młodszego lejtnanta Marinina, on zginął, a ciężko ranny został ładowniczy. Od trafienia z broni ręcznej zginął przebiegający przez odkryty teren szef łączności batalionu, starszy lejtnant Georgij Nierosławski i pełniący obowiązki starszego adiutanta sztabu batalionu lejtnant Wasilij Czekirow. Śmierć dwóch moich najbliższych przyjaciół i poważne rany mojego towarzysza lejtnanta Wołodi Toropczina bardzo mnie zszokowały ... Wołodia zmarł w moich ramionach, a później został przeze mnie pochowany. Po krótkiej przerwie Niemcy wznowili ostrzał artyleryjski. Tym razem jest cięższy, pożary objęły całą wieś, topiąc resztki śniegu. (…)Rozrywające pociski uderzają w ściany domów i płoty, wywołując trzaski ze wszystkich stron. Powoduje to dezorientację, w każdej chwili może niezauważony podejść ktoś od tyłu i ostrzelać nas z małego dystansu. Niemcy podeszli na odległość 600 metrów od nas i bardzo szybko się zbliżają. Celowniczy znieruchomiał przy celowniku. Ładowniczy z rozpalonymi twarzami ledwie nadążają otwierać zamek i ładować pociski. Szczęk zamka, huk wystrzału i znowu - dźwięk pustej łuski wylatującej z armaty. Gryzące gazy prochowe i dym z płonącego Lisowa wypełnia czołg. Gryzie w usta wdziera się do nosa, powodując kaszel i duszności. Wentylatory wieżowe pracują na pełnych obrotach, jednak nie są w stanie usunąć z maszyny gazów i dymu. Nie ma czasu na otwarcie luków. Jeśli przerwie się obserwację chociaż na chwilę, niemieckie czołgi mogą podjechać z tyłu, a wtedy...
Konieczne są częste zmiany pozycji, aby oddalić się od płonących budynków.(…) Ataki za atakami i straciliśmy rachubę ile już ich było! Podczas jednego z nich faszystowski pocisk trafił w czołg dowódcy brygady, dokładnie w przedział bojowy. Usłyszeliśmy podwójny wybuch. Na naszych oczach zginął nasz ukochany dowódca pułkownik Żukow. Na prawej flance wywiązało się zamieszanie pośród czołgistów drugiego batalionu naszej brygady, niektórym puściły nerwy i Niemcy zaczęli wychodzić na nasze tyły, gdzie stały czołgi Wladimira Markowa. Wszystkie pojazdy, które u niego zostały zebrał na cmentarzu i zwrócił się do nas prosto i szczerze: - Być może żywi stąd nie wyjdziemy – pożegnajmy się. Zdecydowaliśmy się zginąć, ale nie oddać Lisowa nazistom. I nie oddali! Odparli dwanaście zażartych ataków czołgów.(…) A gdy zrobiło się ciemno, usłyszeliśmy ryk silników, odgłosy gąsienic, zobaczyłem nieskończony ciąg świateł zbliżających się do nas od wschodu. Przybyły oddziały naszego 10 korpusu pancernego, byliśmy wśród przyjaciół. (…)”.
O tym, jaką scenerię zastali ludzie po zakończeniu walk świadczą zapiski w księdze parafialnej Parafii p.w. Św. Mikołaja w Lisowie:
Wielka klęska dla Parafii i kościoła w Lisowie to była wojna z Niemcami 1939-1945. Dzień 13 stycznia 1945 był szczytem grozy w parafii a zwłaszcza dla Lisowa. Niemcy odstępując od przyczółka Wisły- Baranów zostali zaskoczeni przez Rosjan na terenie Lisowa, części Maleszowy, Skrzelczyc, Chałupki w kolonji, Zaborza , po kilka domów reszty wiosek. Ludzi zginęło koło 70 osób pobitych i popalonych i wiele rannych. Dobytek żywy wcześniej zarekwirowany a w ofensywie pobity rozkradziony i zniszczony. Kościół ocalał co było największym szczęściem w nieszczęściu. Wszystkie zabudowania plebańskie i dla służby spalone od bomb. Ks. Prob. Kanonik Jan Banach schronił się ze swoją siostrą do piwnicy gdzie siostra została ranna od odłamków bomby. Wszystko się spaliło został w sutannie w butach i z zegarkiem gdzie i buty mu zdjęto i zegarek zabrano, a więc w kaloszach i w burce w styczniu pasterzował. Ksiądz wikary Jan Cięmiński przeżył wiele strachu, bo schował się do piwnicy pod plebanie i z tamta uciekł to znów do kościoła przedostał się i tam szyby leciały nerwowo nie wytrzymał położył się w okopie w ogrodzie to i tam znów o mało że mu nóg nie pogniótł czołg Rosyjski, wreszcie zatrzymał w piwnicy w ogrodzie z organistami. Kościół ocalał ale smutny jego widoki zewnętrznie i wewnętrznie. Skarpy po obrywane od pocisków w Kaplicy św. Barbary wyziera kula odwrócona, dzięki czemu nie wybuchła jeno wypchnęła epitafje wewnątrz, drzwi potrzaskane, w oknach ani szybki. Dach jak sito od kulomiotów i rozerwanych granatów, parę belek z ciętych, wieża oberwana z blachy ale kościół stoi. Wewnątrz spustoszenie, ani świecy, ani obrusa, wszystko odwarte, oderwane, przeszukane i przewrócone sto razy, na posadzce pełno tynków, śmieci, słomy i gruzów. Nawet w podziemiach t-j. w piwnicy grobów Krasińskich w Kaplicy Św. Barbary powywracane trumny. Na cmentarzu kościelnym i grzebalnym powywracane pomniki i rozbite. Plebanja drewniana spalona, ze stodoły ani śladu obory spalone i mury poprzerywane. Organistówka t.j stara Karczma w której mieściła się Kasa Stefczyka Mleczarnia spalone wszystko od palącego się czołgu. Niemieckie czołgi zwane Tygrysy rozbite, a właściwie spalone których zostało na ziemi plebaniskiej sześć. Płoty popalone mury popalone (…).